Wróbel Edek...



W w godzinach przedpołudniowych dnia 3 VII 2005 na jednym z Krakowskich osiedli znaleziony został Wróbel. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wróbel ów zresztą dosyć mały najwyraźniej wypadł z gniazda i został napadnięty przez bliżej nieznanych napastników. Wydarzenia te spowodowały obrażenia na ciele wróbla oraz sprawiły, iż ten ostatni będąc w szoku i najwyraźniej nie rozumiejąc tego co się stało siedział osowiały na betonowej powierzchni narażając się na różnego rodzaju niebezpieczeństwa , od samochodów począwszy na kotach skończywszy.
Na szczęście funkcjonariusz organizacji LOW-e spostrzegł w porę poszkodowanego i udzielił mu pomocy... A teraz na poważnie...

Mały wróbel, rzeczywiście wyglądał dziwnie, i zachowywał się dziwnie... Poszarpane pióra na ogonie oraz 'utykanie' na jedną z nóg sprawiły, że zainteresowałem się biedaczyskiem. Nie zareagował gdy do niego podchodziłem i brałem na ręce, najwyraźniej był w sporym szoku. Zaniosłem wróbla do domu i po batalii z rodzicami urządzone zostało mu chwilowe przytulisko...
Wraz z bratem ochrzciliśmy nowego towarzysza Edkiem, na cześć wielkiego "Edka"... Wróbel zjadł małe conieco, wody też się napił, nawet zaczął ćwierkać od czasu do czasu. Następnego ranka Edka w prowizorycznej klatce do której naznosiłem różnych zieloności , gałązek itd.. (wiecie, taki symulator podwórka) nie było, otóż okazało się, iż Edek opuścił swoje chwilowe mieszkanie i postanowił zabałaganić się aż na szafę... No cóż, ściągnięcie go stamtąd było wyzwaniem całkiem sporym, ale po kilku nieudanych próbach z mojej strony, Edek podfrunął do okna i przyczepił się firanki... Chciałem go z niej delikatnie zdjąć gdy wydarzyło się coś czego bynajmniej się nie spodziewałem... Edek wskoczył mi na rękę i ani trochę się nie przestraszył, gdy powoli zacząłem opuszczać kończynę. Gapił się przy tym na mnie takim swoim wróblim wzrokiem, że w ogóle nie wiedziałem o co mu chodzi... Gdy się zorientowałem było za późno. Złośliwiec jeden napaskudził na mnie i zaczął wesoło poćwierkiwać gdy z powrotem umieściłem go w klatce... Poczekaj ty odroście jeden pomyślałem sobie... Jeszcze Ci się odwdzięczę.
Niedługo potem do drzwi zapukał Artur, z którym dzień wcześniej pół godziny spędziliśmy przy telefonie szukając przychodni weterynaryjnej w której urzędowałby ornitolog :P Edka ułożyliśmy w specjalnym pojemniku do transportu wróbli (czyt. pudełko po żarówce 40 watt z wywierconymi otworami wentylacyjnymi ) i ruszyliśmy tramwajem na ulicę Cichą. Edek podróż zniósł nawet dzielnie, chociaż widać było, że się denerwuje... Cóż, też się denerwowałem jak pierwszy raz jechałem tramwajem, więc starałem się go uspokajać. Teraz wyobraźcie sobie miny ludzi jadących tramwajem i gapiących się ze zdumieniem na faceta gadającego czułym głosem do trzymanego w rękach pudełka po żarówce... Ale mniejsza z tym... Z tego miejsca chciałem podziękować Pani ornitolog z przychodni weterynaryjnej na ul. Cichej, która w ten poniedziałkowy ranek bardzo ciepło przyjęła Edka. Po oględzinach Pani doktor stwierdziła, że najprawdopodobniej Edek zaliczył twarde lądowanie przy nauce latania, stąd poszarpane pióra na ogonie oraz utykanie na jedną nogę, jednak żadnych poważnych uszkodzeń w strukturze wróbla nie znalazła, przepisała tylko witaminki na wzmocnienie i potwierdziła tylko moją wcześniejszą decyzję o wypuszczeniu Edka na wolność, gdy ten odzyska siły, co miało nastąpić w przybliżeniu za jakieś 3-4 dni. Po powrocie do domu Edek zachowywał się całkiem normalnie, co prawda nadal rzadko skakał po klatce, ale ćwierkał fruwał po wnętrzu itd. Dostał świeżą wodę i jedzenie, wieczorem zapadł we wróbli sen...
Następnego ranka jego ćwierkanie nikogo już nie obudziło. Edek nie żył... Do dziś nie wiem co było powodem jego śmierci, może jakieś obrażenia wewnętrzne, a może nie... Cóż, przez te dwa dni mocno się do niego z bratem przywiązaliśmy, więc strata była przykra, ale przynajmniej wiemy, że staraliśmy się mu pomóc, i nie zginął z łap jakichś podwórkowych kotów...

Koniec

Prowizoryczna Hacjenda | Edek | Ogon Edka